Niezapominajka Zosi
Zosia urodziła się 3 stycznia 2014 roku. Wstępna diagnoza brzmiała: skrajne wodogłowie z rozszczepem kręgosłupa oponowo rdzeniowym. Lekarze mówili, że trzeba mieć nadzieję, ale dla młodej mamy i jej nowo narodzonej córeczki diagnoza brzmiała jak wyrok.

Historia ogromnej miłości

Dla Moniki i jej męża, drugie dziecko miało być dopełnieniem szczęśliwej rodziny. Od roku na świecie była już pierwsza córka. Teraz miała dołączyć do niej siostra. Jednak podczas badań kontrolnych coś wzbudziło niepokój młodej mamy. Dziwnie zachowywali się też prowadzący ją lekarze. Dopiero trzeci z nich przyznał, że maleństwo, które nosi pod sercem Monika jest chore.

Zdanie, które zmieniło wszystko

Wodogłowie! Słowo to stało się dla Moniki i jej najbliższych punktem wszelkich odniesień w czasie oczekiwania na narodziny. To czego sama dowiedziała się od lekarzy, z broszur medycznych czy Internetu, nijak się miało do rzeczywistości. Tak naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać i co ją czeka.

Jak możesz pomóc?

Kupując biżuterię z kolekcji Niezapominajka, wesprzesz leczenie Zosi. 15% z wartości każdej biżuterii kolekcji Niezapominajka będzie przekazane na rehabilitację oraz sprzęt, a także na leki.

Poznaj całą historię Zosi

Zosia urodziła się 3 stycznia 2014 roku. Wstępna diagnoza brzmiała: skrajne wodogłowie z rozszczepem kręgosłupa oponowo rdzeniowym. Lekarze mówili, że trzeba mieć nadzieję, ale dla młodej mamy i jej nowo narodzonej córeczki diagnoza brzmiała jak wyrok.

Zanim Monika zdążyła w jakikolwiek sposób zrozumieć tę informację, zapadła decyzja o operacji. W między czasie Ksiądz udzielił ostatniego namaszczenia i Zosia już w pierwszej dobie swojego życia trafiła na stół operacyjny. Nie można było czekać! Specjaliści przeprowadzili zabieg na jej kręgosłupie oraz wstawili zastawkę z drenem, przez który odprowadzany był, zbierający się pod czaszką w nadmiernych ilościach, płyn rdzeniowy. Widok zmęczonego maleństwa i główki, z której wystawała rurka, był prawdziwym szokiem. Czy w tej sytuacji jej mama mogła mieć nadzieję na cokolwiek?

Niemowlę trafiło na OIOM, gdzie spędziło osiem długich dni i nocy. W tym czasie stoczyło swoją pierwszą walkę o życie. Mamie pozostało czekać, modlić się i zbierać informacje, które pozwalały budować nadzieję, że mała da radę i przetrwa ten kryzys, że będzie lepiej. Z każdą upływającą minutą, godziną, dobą stawało się to coraz bardziej realne. Gdy stan Zosi się ustabilizował, została ona przeniesiona na oddział chirurgii, gdzie rozpoczął się długotrwały proces leczenia. W sumie spędziła tam cztery miesiące. W tym czasie kilkukrotnie znajdowała się na granicy życia i śmierci. Dwukrotnie była reanimowana z powodu braku oddechu. Przeszła też ostre zapalenie dróg moczowych, przez co na dwa tygodnie została umieszczona w izolatce i tym samym odcięta od najbliższych. Leczona była także na oddziale urologicznym.

Monika starała się nie odstępować jej na krok i być przy niej, gdy tylko to było możliwe. A w domu przecież czekało na nią drugie malutkie dziecko, które też wymagało troski i uwagi. Do wczesnego południa zajmowała się zatem starszą córką, a gdy tylko mąż wrócił z pracy, jechała z rodzinnej Kielnarowej do szpitala, by tam z małą przeżyć kolejny dzień. W międzyczasie chłonęła wiedzę medyczną, szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania i oswajała się z chorobą małej córeczki. Odrzucała od siebie informacje, które nie dawały nadziei na poprawę sytuacji, a akceptowała tylko te, dające wiarę.

Przede wszystkim zaś uczyła się żyć i cieszyć każdą chwilą spędzoną ze swoim maleństwem. Szpitalna gehenna matki i córki zdawała się jednak nie mieć końca. Wreszcie nadszedł jednak wymarzony dzień. Tuż przed Wielkanocą 2014 roku, Monika mogła zabrać Zosię do domu. Radość jednak nie trwała długo. Dokładnie dwa dni. Umieszczony w główce dziewczynki dren, uległ zatkaniu. Dziecko dostało wysokiej temperatury, a w zastawce i w główce pojawiła się krew. Konieczna była następna operacja, a po niej kolejny pobyt - tym razem miesięczny na oddziale chirurgii i wyjazd na czterotygodniowy turnus rehabilitacyjny. Tam lekarze zalecili dalsze żmudne i wielomiesięczne ćwiczenia.
Niezapominajka Zosi
Zosia urodziła się 3 stycznia 2014 roku. Wstępna diagnoza brzmiała: skrajne wodogłowie z rozszczepem kręgosłupa oponowo rdzeniowym. Lekarze mówili, że trzeba mieć nadzieję, ale dla młodej mamy i jej nowo narodzonej córeczki diagnoza brzmiała jak wyrok.

Historia ogromnej miłości

Dla Moniki i jej męża, drugie dziecko miało być dopełnieniem szczęśliwej rodziny. Od roku na świecie była już pierwsza córka. Teraz miała dołączyć do niej siostra. Jednak podczas badań kontrolnych coś wzbudziło niepokój młodej mamy. Dziwnie zachowywali się też prowadzący ją lekarze. Dopiero trzeci z nich przyznał, że maleństwo, które nosi pod sercem Monika jest chore.

Zdanie, które zmieniło wszystko

Wodogłowie! Słowo to stało się dla Moniki i jej najbliższych punktem wszelkich odniesień w czasie oczekiwania na narodziny. To czego sama dowiedziała się od lekarzy, z broszur medycznych czy Internetu, nijak się miało do rzeczywistości. Tak naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać i co ją czeka.

Jak możesz pomóc?

Kupując biżuterię z kolekcji Niezapominajka, wesprzesz leczenie Zosi. 15% z wartości każdej biżuterii kolekcji Niezapominajka będzie przekazane na rehabilitację oraz sprzęt, a także na leki.

WYBIERZ

Jakiej biżuterii szukasz? Masz do wyboru pierścionki, bransoletki i różne zawieszki.

ZAMÓW

Zamów wybrany model z kolekcji Niezapominajka dla Zosi.

PRZEZNACZ

15% z zamówienia jest przeznaczone na wsparcie Zosi w leczeniu i rehabilitacji.

Poznaj całą historię Zosi

Zosia urodziła się 3 stycznia 2014 roku. Wstępna diagnoza brzmiała: skrajne wodogłowie z rozszczepem kręgosłupa oponowo rdzeniowym. Lekarze mówili, że trzeba mieć nadzieję, ale dla młodej mamy i jej nowo narodzonej córeczki diagnoza brzmiała jak wyrok.

Zanim Monika zdążyła w jakikolwiek sposób zrozumieć tę informację, zapadła decyzja o operacji. W między czasie Ksiądz udzielił ostatniego namaszczenia i Zosia już w pierwszej dobie swojego życia trafiła na stół operacyjny. Nie można było czekać! Specjaliści przeprowadzili zabieg na jej kręgosłupie oraz wstawili zastawkę z drenem, przez który odprowadzany był, zbierający się pod czaszką w nadmiernych ilościach, płyn rdzeniowy. Widok zmęczonego maleństwa i główki, z której wystawała rurka, był prawdziwym szokiem. Czy w tej sytuacji jej mama mogła mieć nadzieję na cokolwiek?

Niemowlę trafiło na OIOM, gdzie spędziło osiem długich dni i nocy. W tym czasie stoczyło swoją pierwszą walkę o życie. Mamie pozostało czekać, modlić się i zbierać informacje, które pozwalały budować nadzieję, że mała da radę i przetrwa ten kryzys, że będzie lepiej. Z każdą upływającą minutą, godziną, dobą stawało się to coraz bardziej realne. Gdy stan Zosi się ustabilizował, została ona przeniesiona na oddział chirurgii, gdzie rozpoczął się długotrwały proces leczenia. W sumie spędziła tam cztery miesiące. W tym czasie kilkukrotnie znajdowała się na granicy życia i śmierci. Dwukrotnie była reanimowana z powodu braku oddechu. Przeszła też ostre zapalenie dróg moczowych, przez co na dwa tygodnie została umieszczona w izolatce i tym samym odcięta od najbliższych. Leczona była także na oddziale urologicznym.

Monika starała się nie odstępować jej na krok i być przy niej, gdy tylko to było możliwe. A w domu przecież czekało na nią drugie malutkie dziecko, które też wymagało troski i uwagi. Do wczesnego południa zajmowała się zatem starszą córką, a gdy tylko mąż wrócił z pracy, jechała z rodzinnej Kielnarowej do szpitala, by tam z małą przeżyć kolejny dzień. W międzyczasie chłonęła wiedzę medyczną, szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania i oswajała się z chorobą małej córeczki. Odrzucała od siebie informacje, które nie dawały nadziei na poprawę sytuacji, a akceptowała tylko te, dające wiarę.

Przede wszystkim zaś uczyła się żyć i cieszyć każdą chwilą spędzoną ze swoim maleństwem. Szpitalna gehenna matki i córki zdawała się jednak nie mieć końca. Wreszcie nadszedł jednak wymarzony dzień. Tuż przed Wielkanocą 2014 roku, Monika mogła zabrać Zosię do domu. Radość jednak nie trwała długo. Dokładnie dwa dni. Umieszczony w główce dziewczynki dren, uległ zatkaniu. Dziecko dostało wysokiej temperatury, a w zastawce i w główce pojawiła się krew. Konieczna była następna operacja, a po niej kolejny pobyt - tym razem miesięczny na oddziale chirurgii i wyjazd na czterotygodniowy turnus rehabilitacyjny. Tam lekarze zalecili dalsze żmudne i wielomiesięczne ćwiczenia.